Szycie zajęło mi więcej czasu niż zakładałam. Święta, poorządkii no i gotowanie, a w tym wszystkim ciągle chora Zuzia. Tj według wszystkich lekarzy to w zasadzie jest zdrowa tylko, tyle że jest chora i szukamy przyczyny tego stanu rzeczy.
Coraz cieplej się robi, mimo pesymistycznych prognoz pogody. To mi przypomniało, jak kilka dni temu mój mąż zadzwonił rano, że mamy nie wychodzić do ogródka jakiś biały granulat jest rozsypany pod rynną. A że rynnę mamy wspólną z sąsiadem to od razy padło podejrzenie, że coś robił w domu i jakieś resztki wyrzucił z okna i wpadły do rynny, a wypłynęły u nas. Biegnę w piżamie obejrzeć co to za toksyczny granulat. Pod rynną piętrzy się kopa białych kulek. Macam, zimny, równiutkie kuleczki jak styropian. Śnieg to raczej nie jest, bo słońce świeci, a się nie rozpuścił. Dzwonię do sąsiadki bo widzę przez płot, że też ma. Wybiega i badamy sprawę. To ręką, to nogą szturchamy. Iiii grad! Kopy gradu. I taka pogoda przez kilka dni:)
Przymierzam się do uszycia Szymkowi nowych spodni z aplikacjami. Poprzednie strasznie mi się podobają, choć sowa, to bardziej nietoperz :) A na razie fartuszki na zamówienie dla przyszłego przedszkolaka.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
1 komentarz:
Fartuszki śliczne.
I u mnie kilka dni temu był grad ale szybko się rozpuścił.
Prześlij komentarz